Dystans pomiędzy GPW a światem się zwiększa
Kwiecień był ciekawym miesiącem na giełdach. To, co zapamiętamy najbardziej, to dysproporcja w zachowaniu się polskich indeksów na tle innych rynków zagranicznych. W czasie, gdy wszędzie na świecie panowała hossa, polski rynek powoli osuwał się pod swoim ciężarem. Na początku miesiąca udało się co prawda przekroczyć psychologiczną barierę 2400 punktów, ale znowu okazało się to nietrwałe i chwilowe, podobnie jak próby na przełomie stycznia i lutego. Niepokojąco wygląda porównanie stóp zwrotu. WIG20 od początku roku zyskał 2,6%, równocześnie węgierski BUX wzrósł o 9%, niemiecki DAX o 16,7%, zaś amerykański S&P500 o 17,4%. Nieco lepiej prezentują się wyniki mWIG40, który wzrósł o 5,8% oraz sWIG80, który zyskał 13,7%. Warto jednak pamiętać, że ostatnie 2 indeksy w kwietniu traciły na wartości.
Co się właściwie stało?
Jedną z teorii może być wzrost obaw zagranicznych inwestorów o kondycję krajowych finansów publicznych po kolejnych obietnicach fiskalnych rządu, które są obecnie wdrażane. Trudno tutaj znaleźć wytłumaczenie słabszych wyników GPW, gdyż zarówno duże agencje ratingowe, jak i dane statystyczne potwierdzają, że przynajmniej w 1-2 letnim horyzoncie polskie finanse publiczne są w dobrej kondycji, a deficyt budżetowy do PKB plasuje nas w unijnej średniej.
Kolejnym wątkiem jest kwestia OFE. Tutaj inwestorzy mogą obawiać się zwiększonej podaży akcji z uwagi na możliwe przeniesienie części środków do Funduszu Rezerwy Demograficznej oraz konieczność spieniężenia aktywów celem pokrycia opłaty przekształceniowej. Jest tu jednak sporo znaków zapytania. Nie znamy szczegółowych przepisów, limity inwestycyjne w FRD mogą ulec zmianie, co zmniejszy potencjalną podaż akcji. Ponadto, w perspektywie widać PPK, co w dłuższym horyzoncie czasowym powinno wesprzeć GPW. Pytanie więc, czemu inwestorzy nie są skłonni kupować tej przeszłości? Część z nich może bać się inwestować na GPW z uwagi na dużą ilość zmian w polskim prawodawstwie, co zawsze budzi ryzyko. Ten czynnik dotyczy jednak przede wszystkim inwestycji długoterminowych, a część zagranicznego kapitału na GPW ma charakter spekulacyjny. Jedyną pewną kwestią jest zniechęcenie inwestorów indywidualnych do krajowego rynku, co widać narastająco po statystykach nabyć i umorzeń do funduszy inwestycyjnych. Zaufanie do rynku kapitałowego zostało w ubiegłym roku mocno nadwątlone. Nakłada się na to klęska rozwiązań typu absolute return, która pokazała szereg ryzyk płynnościowych na GPW. Trudno w tym momencie powiedzieć, co by mogło przekonać krajowy, rozdrobniony kapitał do powrotu na giełdę. Wsparciem kolejny raz mogą być mityczne już PPK, które mogłyby wesprzeć stopy zwrotu krajowych indeksów. To jest jednak scenariusz na 2020 rok, gdzie otoczenie rynkowe może być zupełnie inne.
Po stronie globalnej inwestorzy korzystali ze spadku niemal wszystkich medialnych czynników ryzyka
Chodzi tu przede wszystkim o politykę Fed oraz kwestię Brexitu. Do istniejących ryzyk zaliczyć należy ryzyko przeniesienia wojen handlowych na Europę oraz spowolnienie gospodarcze. Jednak po notowaniach giełdowych indeksów można zauważyć, że czynniki te zeszły na dalszy plan. Liderem wzrostów były Stany Zjednoczone, którym udało się nadrobić straty poniesione podczas obserwowanej w IV kwartale ubiegłego roku wyprzedaży, ale też przenieść indeksy na poziomy nowych rekordów. W kwietniu giełdom za oceanem pomagał sezon wyników za I kwartał, w którym spółki tradycyjnie już publikowały rezultaty lepsze od oczekiwań analityków. Warto jednak zaznaczyć, że oczekiwania te były istotnie pesymistyczne. Biorąc zaś pod uwagę sytuację na amerykańskim rynku pracy, gdzie ostatnie odczyty były rekordowo dobre, do uzasadnionej fundamentami makroekonomicznymi bessy mamy jeszcze co najmniej kilka kwartałów. Nie oznacza to jednak, że nie będziemy jeszcze w tym roku świadkami znaczącej korekty na Wall Street, w szczególności biorąc pod uwagę skalę ostatnich wzrostów.
Podsumowując, krajowy rynek akcji jest mocno opóźniony we wzrostach do swoich zagranicznych odpowiedników. Na pocieszenie można stwierdzić, że takie zjawiska były w historii obserwowane nie raz. Jednak biorąc pod uwagę poziom obecnych wycen, przynajmniej na GPW, powiedzenie Sell in may and go away nie musi być w tym przypadku skuteczne.